Znak wodny jest przez wiele osób uznawany za zabezpieczenie zdjęcia przed kradzieżą. Ale czy tak na prawdę jest? Według mnie i chyba większej części społeczności publikujących zdjęcia – nie. Tylko czy jest on całkowicie bezużyteczny i nie warto go używać? Tego nie mówię…
Żeby zabezpieczyć zdjęcie tak, aby nie nadawało się ono do innego wykorzystania, byłoby trzeba w fotografię wtopić znak wodny tak, żeby jego usunięcie było niemożliwe lub nieopłacalne.
Niestety jeżeli chcesz pokazać swoje portfolio i zależy Tobie na tym, aby odwiedzający oglądał zdjęcia z należytym „namaszczeniem”, to takie „nieusuwalne” znaki wodne psują odbiór zdjęć.
Z drugiej strony, umiejętne dodanie subtelnego znaku wodnego nie psuje odbioru zdjęcia, ale usunięcie go przez potencjalnego pasera, to pewnie jakieś 2-3 minuty w programie graficznym.
Gdzie i czy w ogóle stosuję znaki wodne?
Tak, stosuję, ale nie w każdym przypadku…
Nie stosuję tego na swojej stronie. Zależy mi, żeby oglądając zdjęcia nic nie zakłócało Tobie odbioru fotografii. Ponadto, wrzucam tutaj zdjęcia z internetową rozdzielczością, z którą – powiedzmy sobie szczerze – nie można poszaleć.
Zdjęcia są „wyczyszczone” z danych EXIF, dlatego, jeżeli zajdzie potrzeba udowodnienia, kto jest autorem zdjęcia, nie będzie z tym żadnych problemów, mając oryginalne zdjęcie w pełnej rozdzielczości i z pełnymi danymi EXIF.
Dodawanie w tym przypadku delikatnego znaku wodnego, który można łatwo usunąć, nie ma najmniejszego sensu.
Innym przypadkiem są fotografie wrzucone na serwisy społecznościowe.
Wrzucając tam zdjęcia nigdy nie trudziłem się, aby je oznaczyć. Wychodziłem z założenia takiego samego, jak w przypadku powyżej. Jednak po utworzeniu konta na jednym z nich, niemal oniemiałem z zachwytu. Dokładnie chodzi o Pinterest’a, który polega na zbieraniu/udostępnianiu pinów czyli takich zdjęciowych zakładek do ciekawych stron.
Po wpisaniu w pinterestową wyszukiwarkę frazy: „sesja w ruinach”, na drugim miejscu pojawiła się moja fotografia:
Duma mnie rozpierała jak to zobaczyłem. Jednak po krótkiej analizie, szybko przeszło… Po kliknięciu w zdjęcia okazuje się, że pin z moim zdjęciem jest linkiem do głównej strony… Google+.
I faktycznie udostępniłem to zdjęcie na moim profilu w G+, skąd ktoś dodał tego pina. Niestety nie ma tam żadnej informacji, kto jest autorem czy chociażby, gdzie można zobaczyć więcej zdjęć z tej sesji.
W tym przypadku gdyby zdjęcie miało chociaż znak wodny z adresem strony, nie byłoby ono „anonimowe”.
Podsumowując – przygoda z portalami społecznościowymi pokazała mi, że warto stosować znaki wodne. Choć nie są one elementem koniecznym, to jeżeli dzięki tego rodzaju „podpisowi” ktoś trafi na profil autora, zastosowanie nienachalnego loga na fotografiach ma sens.
A co Ty o tym sądzisz? Przeszkadzają Tobie znaki wodne na zdjęciach?
Na pewnej grupie fotograficznej (na najbardziej znanym socialu) dostałam sugestie, żeby nie dawać takich właśnie znaków wodnych, bo „nie zabezpiecza to przed kradzieżą”. Po przeczytaniu twojego artykułu stwierdzam że jednak wrócę do tego. Dziękuję za rozjaśniający wpis!
Cieszę się, że mogłem rozjaśnić temat 😉
Na mój blog wstawiam dużo zdjęć i często są to darmowe zdjęcia z banków. Robię też dużo własnych zdjęć i te postanowiłam podpisywać nazwą bloga. Nie robię tego w obronie przed złodziejami, bo jak będą chcieli i tak ukradną zdjęcie wycinając podpis. Robię to bardziej dla reklamy bloga, bo nigdy nie wiadomo gdzie zawędruje zdjęcie. Zastanawiam się tylko dlaczego w grafice Google jest tak mało podpisanych zdjęć. Z lenistwa, bo się nie chce komuś w to bawić? Czy dlatego, że jest żenująco niemodne? A może dlatego, że w jakiś sposób szkodzi witrynie, np. przy kompresji zdjęć?
To są bardzo dobre pytania! Niestety ciężko to jednoznacznie stwierdzić, ale sam się łapię na tym, że puszczam zdjęcia do Internetu bez znaku wodnego i już nie chce mi się tego poprawiać;)